U nas właśnie niedzielny poranek – prawie taki jak CZASAMI W POLSCE tj. z podobnymi znanymi powszechnie wszystkim objawami: jadłowstręt, światłowstręt, kłopoty z błędnikiem i mega pragnienie." M" jak to czasami bywa w niedziele początkowo wprawdzie wstał na śniadanie, ale zaraz wrócił (no ale się nie przewrócił). Tak zastanawiam się czy nie jest to czasem początek jakiegoś świństwa tropikalnego – w końcu to nasz trzeci podobno krytyczny dzień. Nie wiem jakie są właściwie objawy cholery.A może to jednak filipińska choroba Kwaśniewskiego, bo to całkiem blisko. Lekarzy w Polsce prosimy o pomoc.
A teraz jak było wczoraj.
Najpierw wieczorem udaliśmy się na kolację do lokalnej restauracji, którą wskazał nam menager naszego hotelu. Menager nie zdziwił się, że nie skorzystamy z zaproszenia na barbecue, organizowanego przez hotel. Impreza hotelowa była powszechnie rekomendowana - marketing szeptany z ust do ust „ Bier kann man trinken ohne Ende” (tłumaczenie: piwo można pić bez końca). Gości hotelowych można podzielić na „Herzlich willkommen unsere liebe Gäste” (tłumaczenie: serdecznie witamy naszych kochanych gości) no i na turystów indywidualnych (takich jak my - dla niewtajemniczonych). Nie wiem dlaczego początkowo próbowano nas zaklasyfikować do naszych kochanych sąsiadów.
Wracając do kolacji. Lokal był dość egzotyczny- w zasadzie dla Wietnamczyków (Było tylko kilku „białasów”). Przy wejściu znajdowała się dość długa aleja, wzdłuż basenów wyłożonych płytkami - tj wysoki standrad ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu. W każdym z basenów pływały sobie różne lokalne dary morza. Obsługa brała podbierak do ryb, gość wybierał sobie danego osobnika z basenu, którego następnie wspólnie ważono i dalej przekazywano do kuchni, gdzie w bliżej nie znanych okolicznościach przygotowywano posiłek. Czystość i standard raczej wietnamski. Potrawa okazała się dobra – z pewnością tam wrócimy i zrobimy jeszcze zdjęcia.
Po kolacji udaliśmy się taxi do części turystycznej (nasz hotel znajduje się bliżej lokalnej wioski około 10 – 15 km od centrum turystycznego). Imprezownie polecono nam również w hotelu z dokładnym wskazaniem jak to bywa w Europie „gdzie należy bywać i o której godzinie” tj. od 21.00 do 24.00 Klub Pogo no i od 24.00 do 6.00 Klub DJ Station (kuchnia wydaje posiłki do 3). W Pogo było raczej drętwo, no ale za to w DJ Station - bezpośrednio przy morzu, wystój jak w Europie, tanie dobre drinki no i na parkiecie czadu dawał Alehandro Lady Gagi i Waka waka Shakiry. Zabawa była całkiem przednia. (W zasadzie sami turyści). Tam chyba niestety zbyt dużo wypiliśmy i zaraziliśmy się tą filipińską chorobą. Niestety koło 2.00 przyszły ruskie i czar prysł. (Taka trochę swołocz).
W nocy taxi już nie jeździły i musieliśmy skorzystać z okazji tj. przejażdżki na motorbike (tj. motorowerkach). Nasi wietnamscy driverzy początkowo usilnie proponowali nam local lady. W końcu dla turystów jak zabawa to zabawa. Po negocjacjach udaliśmy się jednak w około 20 minutową przejażdżkę do naszego resortu (oczywiście pomimo nocy przy ciągłym używaniu klaksonu).
Zmęczeni położyliśmy się spać. Karaoke mamy nadzieję odwiedzić innym razem.
Pozdrawiamy
TiM
PS.
Kilka słów gdzie mieszkamy?
Pandanus Resort znajduje się na uboczu w stosunku do centrum turystycznego – w zasadzie przy wiosce. Naszym zdaniem zdecydowanie fajniej. Hotel jest otoczony 10ha ogrodem. My mieszkamy w bungalows bezpośrednio przy samej plaży. Bungalows to takie domki bliźniaki z dużym pokojem, łazienką i tarasem. (Dobry standard TUI). W załączeniu kilka zdjęć. Inne umieścimy później.